„Wędrowny Zakład Fotograficzny” to impresja na temat polskiego pogranicza. Autorka – fotograf i kurator wystaw – wybiera się w podróż zdezelowanym autem po przygranicznych wsiach, gdzie świadczy usługi wędrownego fotografa. W zamian za jedzenie wykonuje fotografie tym, którzy w erę wszechobecnych zdjęć nie wkroczyli. Chowa jednak w kieszeń ambicje fotografa i skupia się przede wszystkim na tym, co napotkane przez nią osoby mają do opowiedzenia.
(Opinia: Czytelniczka Justyna Z dala od biura)
Dzień dobry, prowadzę Wędrowny Zakład Fotograficzny. Jeżdżę od wsi do wsi, robię zdjęcia portretowe i drukuję je na miejscu. Zdjęcia są za darmo albo za coś do jedzenia. Lub za opowieść. Bo pani pewnie stąd? Klisza nie pęknie, proszę się nie martwić – zdjęcia są cyfrowe, ale drukowane na papierze. Że stara i ludzi będzie straszyć? Bez obaw, portret będzie tylko dla pani, nie dam go do gazety, a pani będzie miała pamiątkę. Bo kiedy pani ostatni raz zdjęcie u fotografa robiła? Trzydzieści lat temu? A widzi pani. Młodzi mają w komputerach, ale to nie to samo, prawda? Ja? Tak, mieszkam w samochodzie, jeżdżę latem wzdłuż granicy. Pamięta pani, że byli dawniej fotografowie, portrety robili? Naprawdę płacić nie trzeba. Jajka wezmę, chętnie. Nie ma pośpiechu, pani się przyszykuje, ja zrobię zdjęcie i posłucham. Bo proszę powiedzieć – jak tu jest?
Najpierw z tej opowieści wyłania się wieś, o której myślałam, że już jej nie ma. Ta z „Zapisu socjologicznego” Zofii Rydet: duszne, zagracone, ciemne wnętrza, a w nich starzy, zapomniani, biedni ludzie. Cały świat mieści się w jednym ujęciu. A potem przychodzą ich historie: niespełnione miłości, rozbite rodziny, trauma wojny i przesiedlenia. Agnieszka Pajączkowska ze swym wędrownym zakładem podróżuje po przygranicznych wsiach i odnajduje istotę człowieka. Udowadnia, że fotografia to przede wszystkim spotkanie. To w tej książce porusza najbardziej.