Z książkami pisanymi na zamówienie jest pewien kłopot. „Hotel” Bartłomieja Marcinkowskiego został doceniony w Konkursie Literackim „Rozważni i romantyczni. Spojrzenie 100 lat później” na powieść o powstaniu wielkopolskim, dla uczczenia 100. rocznicy tegoż wydarzenia. Ja jestem w tej grupie, która cieszy się z każdego dowodu, że pamiętamy o zapomnianym zrywie. I oczywiście powieść zainteresowała mnie bardzo. Pierwsze okładkowe wrażenie jest takie, że mamy przed oczyma namiętny romans w kostiumie z początku wieku. Okładka nieco myli czytelnika i ktoś, kto nie doczyta biografii autora, po pewnym czasie orientuje się, że mamy do czynienia z co najmniej fascynatem militariów. W zasadzie nie wiedziałam, czego oczekiwać od tego wydawnictwa, i spowodowało to, że kłopot, o którym piszę w pierwszym zdaniu, nie zaistniał. Książka nie jest dziełem porywającym, ale autor podjął próbę napisania powieści, która nie jest pracą naukową, lecz popularyzującą powstanie, i efekt – pomimo kilku mankamentów – jest interesujący.
Najmniej niestety wiarygodne były relacje damsko-męskie, więc osoby, które zwiedzie okładka, będą zapewne rozczarowane. Najlepiej udały się te fragmenty, które dotyczyły wojny. Sądzę, że czytelnicy zafascynowani wojskowością będą usatysfakcjonowani. Autor tak poprowadził wątki powieściowe, że równie ważne jak powstanie okazały się zakulisowe rozgrywki i geopolityka tego okresu. I to dla mnie było najciekawsze. Bartłomiej Marcinkowski przemyca swoją interpretację wydarzeń sprzed stu lat, a przy tym często uzupełnia i porządkuje wiedzę, a zakładam, że czytelnikowi, który nie interesuje się historią, sprzedaje ją w opowieści romansowo-szpiegowskiej. Zadanie konkursowe wykonane. Niezwykle trudno pisać o powstaniu, które raczej nie jest kojarzone z imiennymi bohaterami. Był to zryw całego społeczeństwa, często traktowany jako coś oczywistego i przez całe lata bohaterowie ulegali zapomnieniu. Są postaci wiodące, i te autor wysunął na plan pierwszy. Mamy i Paderewskiego, i Piłsudskiego czy Korfantego. Autorowi udało się przemycić jeszcze kilku rzeczywistych bohaterów, których biografie nie są powszechnie znane. Taką osobą jest Paweł Cyms. Postacią fikcyjną, która przeprowadza nas przez opowieść, jest Karol Skałecki, i to jego perypetie, głównie wojenne, są kanwą tej historii.
Tytuł powieści wpisuje się w sugestię związaną z okładką i chyba intencja autora, żeby to zapewne powiązać z Browarem lub początkowym miejscem pracy głównego bohatera raczej się nie powiodła. Tak naprawdę to cieszę się z tej książki. Jest swego rodzaju hybrydą, ale nie jest nudna i z uwagą czekamy na rozplątanie zagadek w niej zawartych.
Czytelniczka Magdalena
Grudzień 1918 roku, do Poznania przybywa Ignacy Paderewski, dając impuls wybuchowi powstania. Jednocześnie w mieście pojawiają się informacje o możliwym zamachu na życie pianisty. Władze młodego państwa polskiego wysyłają z odsieczą porucznika Karola Skałeckiego, który ma uratować przyszłego premiera. Książka przenosi nas do ogarniętego powstaniem miasta, w realistyczny sposób opisując jego ulice i mieszkańców. Autor przybliża czytelnikowi sytuację polityczną i militarną, ukazując kontekst historyczny dochodzenia przez Rzeczpospolitą do niepodległości i genezę grudniowego zrywu poznaniaków.