Książka prowadzi nas przez wyłuskany z głębin przeszłości świat ceglanych domów, które ocalały w okolicach Pszczyny. Szybka industrializacja i zmiany polityczne sprawiły, że domy z wypalanych „bab” o kolorze ciemnej wiśni stały się rzadkością, a przecież kiedyś taki krajobraz – ceglane domy na tle ciemnozielonej puszczy – był dominantą tej okolicy. Teraz, by go znowu ujrzeć, trzeba się trochę postarać. Wysiłek jednak na pewno się opłaci, bo dostajemy wspaniałą podróż przez historię: od czasów leśniczówek, z dominacją koloru brązowego i zielonego, przez czasy świetności miejskiej, gdzie brąz zastępowany jest przez kolor cegły, po czasy nam najnowsze, gdy z dotąd niespotykaną brutalnością wpadają kopalnie z szarością swych dymów. A to wszystko w towarzystwie niezwykle urokliwych strumyków i małych bagienek, na których ciągle czasem można jeszcze spotkać przyjaznego już teraz utopca.
To opowieść o cegle, kulturze chłopskiej, przemianie Górnego Śląska i o tym, czym jest dom. I jeszcze o idealistach, którzy próbują ocalić przeszłość. Bo jeśli nie wiesz, skąd jesteś, nie wiesz, kim jesteś. Właściwie wypalone cegły, jeśli uderzyć jedna o drugą, wydają dźwięczny ton i są wiśniowe, prawie bordo. Na cegłę mówiono „palcówka”, bo często, ten, kto ją robił, zostawiał w niej odciski palców. Na dom potrzeba pięćdziesiąt tysięcy wiśniowych palcówek. Buduje się dla innych. Nie tylko dla dzieci i wnuków, ale dla otoczenia. Dla miejsca. Żeby nie zepsuć przestrzeni, nawiązać z nią relację, wtopić się w krajobraz. Ale dom żyje, dopóki żyje w nim człowiek. „Kto zdążył, ten wyburzył” – słyszy Dorota Brauntsch. Bo murowane domy chłopskie na ziemi pszczyńskiej z XIX i początków XX wieku wreszcie zostały uznane za zabytki, dowód kultury, a więc podlegają ochronie. Tylko że prawie wszystkie już zniknęły… I nadal znikają.