Książka trudna do zdobycia, ale warto podjąć ten wysiłek. To autobiografia dziewczyny z Wildy. Historia tych wspomnień jest bardzo interesująca. Gdyby nie pewna bibliotekarka z Biblioteki Raczyńskich książki by nie było. Uratowała ona maszynopis przed wyrzuceniem na makulaturę i w ten sposób świat przedwojennego i wojennego Poznania zachowała dla nas, czytelników. Nie jest to opowieść do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Jest szorstka, narracja się rwie, składnia, język pozostawiają wiele do życzenia. Jest to pewną przeszkodą, ale wartość Grzesznego miasta polega na tym, że jest ono szczerym wspomnieniem o dzieciństwie autorki, które zdecydowanie nie było najłatwiejsze. Jako kilkulatka, bez ojca, zaniedbywana przez matkę, schorowana, była jedynym żywicielem rodziny. Ona oraz jej bliscy mieszkali w okolicach Dolnej i Górnej Wildy, a opowieść przefiltrowana jest przez oczy małego łobuziaka. To perspektywa osoby z nizin społecznych. Miasto, w którym bohaterka przez czas dorastania walczyła o przeżycie, i równocześnie ogromny sentyment do Poznania są walorem tej historii. Autorka, choć jak sama przyznaje, niewyedukowana, imponuje mądrością życiową i intuicją. Dzielna kobieta, choć momentami irytowały mnie jej dywagacje personalne. No ale to również, poza poznańskimi smaczkami, nadawało kolorytu książce. O tym, czego mogę spodziewać się w opowieści o losach małej Marysi, już udało mi się doczytać w kilku źródłach, ale fascynujący był też opis życia zwykłych mieszkańców Poznania w trakcie okupacji niemieckiej. Takich świadectw z punktu widzenia kobiet jest tak niewiele, i już to nie pozwala przejść obok tej pozycji obojętnie. Do tego ta lektura obrosła już swego rodzaju legendą i warto ją sprawdzić. Oto próbka z przemyśleń autorki oraz języka jakim się posługuje:
Przez przeszło wiek germanizacji, przez mieszane małżeństwa, przez wspólną służbę wojskową Wielkopolanie przejęli tak dużo tych zalet i wad, że się niewiele różnili od Niemców. Ten sam pęd do stabilizacji i porządku, to samo pragnienie jednostajnego zacisza domowego, skrywanie niskich namiętności pod płaszczykiem religii czy idei, to był normalny rys. O wiele lepiej żyło się z ludźmi ze wschodu. Mieli jakąś większą pogodę ducha, umieli zarobić i stracić, mawiając z pogardą „pies im mordę lizał”.
Surowy osąd, chociaż Maria Rataj była w połowie Niemką. Książka nie jest grzeczna. Naturalistycznym opisom, wyrazistym opiniom autorki dość daleko do poprawności politycznej. Myślę, że część tych uwag była powodem, że pierwsze wydanie było okrojone i zatytułowane Zaułki grzecznego miasta. Wyszło ono w 1962 roku.
Czytelniczka Magdalena
Poznań, to miasto przygarnęło mnie do siebie. Zależnie od kaprysu to gnało ulicami do utraty tchu, skręcając kiszki z głodu, to niby ostatni sadysta odsłaniało przed młodocianymi oczyma dzieje grzechu, jęk ciemnych zaułków lub oczarowało blaskiem neonów i dobrobytu.
Nie tylko w mieście miałam rodzica, bo znalazłam prócz rodzonej, jeszcze drugą matkę, Wartę. Ukochałam ją ponad wszystko, a gdy okrutne miasto odbierało mi radość życia, gdy doprowadzało do rozpaczy, u niej znajdowałam zawsze ukojenie. To ona chłodziła swym zimnym dotykiem me rozpalone gorączką ciało, to ona przyjmowała gorzkie łzy bólu i rozpaczy i wreszcie ona otwarła mi oczy na piekło. Nad Wartą dumałam w ciemne, długie wieczory, zachwycając się pięknem, często nieludzkiego, miasta. Nad Wartą siedziałam skoro świt, by oglądać wyłaniające się miasto w złotych promieniach słońca, które mi wówczas słało uśmiechy odblaskiem tysiąca szyb i smukłych wież, by potem wrócić z powrotem i znów cierpieć lub radować się. Tak więc mając podwójnych rodziców, byłam jednak sierotą i w najcięższych chwilach życia zawsze samotną, zdaną tylko na siebie.