Nadbużanka i “Droga 816”
Michał Książek, autor „Drogi 816” zaprasza nas do podróży w granice. Dla autora najważniejsza jest granica między światem zwierzaków, a naszym światem, ludzkim. Chcemy wierzyć, że lepszym i bardziej poukładanym ale okazuje się, że rzadko to wychodzi. Są jeszcze światy rozgraniczone historycznie, narodowościowo, kulturowo, geologicznie – wszystkie je będziemy mijać i wszystkie oglądać. Okaże się, że żadna z tych granic nie jest ostra. Nawet granica na rzece, od tysiącleci najtrwalsza, i może tak naprawdę jedyna realna, w wielu miejscach jest płynna i umowna.
A na końcu jest ta granica najważniejsza, ale i najdelikatniejsza, najdziwniejsza i często też najbardziej bolesna – granica pomiędzy światem, który był, a tym, co pozostało. Dlatego wyprawa, którą proponujemy jest na poły mityczna, na poły zmyślona, trochę stworzona na siłę z resztek historii, a trochę wymyślona od zera. Prosimy więc, nie dziwić się zbytnio, gdy okaże się, że cerkiew, o której wspominamy nie istnieje, kirkut zamienił się w kwiecistą łąkę, a cmentarz prawosławny zniknął pod naporem rozwijającej się miejscowości. To jest wyprawa przekraczająca granice między tym co istnieje, a tym czego już nie ma.
Jest to też zaproszenie, do jednego z najnowszych światów w Europie, który swoją ostrość istnienia uzyskał dopiero po Drugiej Wojnie Światowej. Wcześniej tereny dzisiejszej Polski, Białorusi i Ukrainy stanowiły jedność – różniącą się od siebie, często podkreślającą swoją odmienność, ale zawsze połączoną ścisłymi więzami. Granice były płynne, czasowe i naruszalne. Prawosławni żenili się z katolikami, ziemianom zdarzało się ożenić z chłopką, rzeka – granica najbardziej wymowna, byłą ławo przekraczalna. To wszystko zmieniło się po wojnie. Nad głębokim wąwozem Bugu wyrósł polityczny mur, który przedzielił świat na dwoje, a swoim cieniem pada w okna okolicznych chat wyostrzając różnice.
Przygraniczny wschód Polski jest inny od reszt kraju, a w zależności od wrażliwości można w tej inności dostrzec piękno albo inność tylko. Duchowość jest tu bogatsza, na pewno bogatsza materialnie bo co do innych aspektów trudno się wypowiadać. Kto jest na tyle zdolny by zajrzeć w dusze innych ludzi? Myślę, że nikt, a jeżeli ktoś taki by się urodził, od razu umarłby pewnie z przerażenia, po tym co tam zobaczył.
Świątynie utrzymane w obrządku wschodnim: cerkwie prawosławne i greckokatolickie spływają złotem i zapachem kadzidła. Tak jest w tych wielkich, bogatych, do których co tydzień przychodzi wielu wiernych. Te, które będziemy mijali są malutkie, skromne, na ogół drewniane, i bardzo często ograbione z większości ozdób. Wnętrza ich malutkich przestrzeni ozdobione są często jedynie kolorowymi malowidłami i może dzięki temu wyraźniej epatują chłodną powagą i podniosłością. Nastrój ten jeszcze zwiększa się podczas nabożeństw, gdy msze odprawiane w magicznym języku cerkiewno-słowiańskim dolatują do uszu w znanej nam melodyce, ale bez najmniejszego zrozumienia.
Gdy patrzy się na nie, często budowane na górce, albo na skraju wsi, za którymi rozciąga się przestronny widok na pole, albo wręcz przeciwnie, gdy ciemną zielenią czerni się za nimi ściana sosnowego lasu, rzeczywiście można pomyśleć że Bóg jest dobry a świat piękny. Ale gdy tylko wejdzie się na nabożeństwo, gdy ogarnie nas zapach palonych ziół i chłód wnętrza, od razu przypominamy sobie, że jest też groźny i majestatyczny.
Trasa wyprawy, kilka dni rowerem
Możesz pobrać wyprawę w pdf.
Taka będzie nasza wyprawa – ubogcona o sprzeczności i kontrasty, pełna odnajdywania starych granic, nazywania ich i przekraczania. Nowe, obecne i aktualne granice kładły nam się będą przed nogami, ale wszystkie je będziemy mijać, albo nad nimi przechodzić.
1. HORODŁO
Horodło skupia w sobie wiele cech przygranicznego miasteczka, które swoja świetność i historyczne znaczenie ma już za sobą. Na obrzeżach, za rowem, który był kiedyś trudno przekraczalna fosą, znajduje się średniowieczne grodzisko, prawdopodobnie jeden z historycznych Grodów Czerwińskich. Poruszanie się pomiędzy wiekowymi drzewami, które zdominowały teraz swoimi rozmiarami niewielki teren, na którym wcześniej mieszkali ludzie, wprawia w dziwny stan. Przecież ten teren, z jednej strony ograniczony wysoką nadbużańską skarpą, z innych okalony obronna fosą, niegdyś tętniła życiem. Roiło tu się wręcz od ludzi, chaty i chatynki stały jedna przy drugiej, na udeptanych dróżkach i ścieżkach panował zgiełk, a w czasie deszczu trudno się było po nich poruszać, bo zamieniały się w błotniste kałuże. Ludzie rodzili się tu i umierali kochali i kłócili, a najczęściej drżeli w obawie przed kolejnym najazdem zza Bugu. Dobrze, że ich gródek położony był wysoko – mieli więc czas na przygotowanie obrony. Albo na ucieczkę.
W samym centrum Horodła widać pozostałość układu urbanistycznego sprzed wieków, ale wszystko przekształcone jest na dzisiejsze potrzeby. Kwadratowy rynek zamieniony jest na park, w którego środku stoją dwa kamienne lwy. Według legendy pochodzą one z tutejszego zamku, według historyków przywiezione zostały ze zrujnowanego dworku w Zosinie. Mieszczańskie domy, które znajdowały się wokół rynku zniknęły, a ich miejsce zajęły dwa sklepy spożywcze i budynki bez wyrazu. Stare, drewniane gospodarstwa można jeszcze spotkać na północnym skraju wsi. Jest i kościół, i cerkiew neounicka. Kościół ogromny, murowany, cerkiewka malutka, drewniana, usytuowana na niewielkim wzniesieniu. Na ogół zamknięta, bo po burzliwych losach czasów wojny dopiero niedawno odremontowana, ale nie wielu zostało już unitów w Horodle.
Wyjeżdżając z Horodła mija się kopiec Unii Horodelskiej. Unia miała miejsce w 1413 roku, a obecny kopiec wzniesiono dopiero w 1923. Pierwotny nie był dużo starszy, bo usypany (podobno gołymi rękoma) dopiero w 1861. Dopiero wtedy w szerszej świadomości zaczęto doceniać znaczenie Unii, która połączyła rody szlacheckie Polski i Litwy.
2. BEREŹNICA
Jedna z wielu miejscowości gdzie droga zjeżdża majestatycznie nad samą granicę. Po polskiej stronie mieszkańcy piją piwo i łowią ryby, po ukraińskiej panuje pierwotna poleska puszcza, sarny podchodzą by napić się z Bugu, a ponad rzeką latają drapieżne ptaszydła.
3. MATCZE
Niegdyś wieś całkowicie niemal ukraińska, z dwiema własnymi cerkwiami. Dziś zostały po nich cerkwiska i zaniedbany cmentarz. Środek wsi wyznacza sklep spożywczy i zamknięta Ochotnicza Straż Pożarna wybudowana i zaopatrzona sumptem mieszkańców, o czym przypomina napis wyryty na ścianie. Widać, że miejscowość była kiedyś ludna. Dziś przepełniona urokiem pogranicznej pustki.
4. DUBIENKA
Trudno dziś sobie wyobrazić, że miasteczko to, było niegdyś bardzo ruchliwym portem rzecznym spławiającym drzewo do Gdańska. Dziś, po latach świetności nie pozostał ślad. Nawet kopiec upamiętniający Bitwę pod Dubienka stoczoną z wojskami rosyjskimi przez Tadeusza Kościuszkę, znajduje się w Uchańce. W centrum miasteczka stoi obecnie czołg jakich wiele było kiedyś poustawianych w różnych miejscowościach kraju. Czołg-pomnik wdzięczności Armii Czerwonej. Lufą skierowany w zamkniętą, nieużywaną cerkiew.
5. UCHAŃKA
W Uchańce możemy wspiąć się na kolejny kopiec. Widok z niego jest ograniczony bo nie jest on zbytnio wysoki, a do tego z każdej strony rosną drzewa. Miał on podobną historię, co kopiec w Horodle – usypany po raz pierwszy w 1861 roku był później trzykrotnie niszczony i przez władze carskie, i przez wojska hitlerowskie. Na szczycie stoi wyniosły pomnik z romantycznie obsypującą się mozaiką upamiętniającą trzy daty 1792 (bitwa Pod Uchańką), 1964 (wzniesienie ostatniego kopca i pomnika) i 1992 – dziwna data, której żaden z dwóch zagadniętych przeze mnie przechodniów, nie potrafił rozpoznać.
Uchańka, wraz z dwiema następnymi miejscowościami, daje łatwo dostępny przedsmak tego, jak żyło się nad Bugiem jeszcze parę dekad temu. Miejscowości połączone były ze sobą piaszczystymi, polnymi drogami, często podmokłymi i zalewanymi przez wzbierający Bug. W innych miejscach bardzo wysoka skarpa powodowała, że woda z rzeki nie mogła dostać się na pole, ani też człowiek zejść do samego jej brzegu. Teren bardzo różnorodny i pofalowany.
6. KOLEMCZYCE
Bardzo smutna wieś ale i niezwykle urokliwa. Podobno na stałe zamieszkują ją teraz tylko dwie rodziny, ale po tym co historia zgotowała Kolemczycomi trzeba tym mocniej podziwiać tych, którzy tu ciagle zostali. Chyba tutaj, jak w żadnej innej z nadbużańskich miejscowości, wyraziście odcisnęła swoje piętno nielitościwa historia. Wieś była na początku unicka, później, dekretem carskim, nakazano zmianę wyznania na prawosławne, w 1915 wieś niemal całkowicie opustoszała, a ludność udała się na Bieżeństwo – dla wielu zakończone tragicznie. Od tego czasu cerkiew stała zamknięta, a w 1938, podczas obrzydliwej akcji rewindykacyjnej, zburzona. Większość chat jest zrujnowanych, widać parę nowych letniskowych zabudowań, miejsce po dawnej cerkwi zostało przejęte przez krzaki. Stary unicko-prawosłąwny cmentarzyk przejmują jeżyny.Tylko bliskość Bugu została niezmienna od lat, i jak kiedyś przyciągała mieszkańców, którzy wiązali z nią możliwość pracy i połowu ryb, tak teraz przyciąga sezonowych turystów, którzy znajdują tu spokój i bliskość natury.
7. HUSYNNE
W Husynnem była przepiękna duża jak na nadbużańskie rejony, ale zgrabna, smukła i strzelista cerkiew. Podzieliła ona los wielu świątyń prawosławnych tych terenów i została zburzona w 1938.
Sołtys nie chce za bardzo mówić ani o cerkwi której już nie ma, ani o tym że jeszcze do niedawana ludzie modlili się w sklepie. Raz mówi, że to nie prawda, raz, że w sklepie to tylko czasami. Grunt, że jest kaplica „zadbany dom Boży”. Co z tego, że na oko przyjezdnego ciągle wyglada jak sklep.
Cała wieś jakby uciekała od Bugu w kierunku Dorohuska. Rzeka nie przegląda się już w oknach chałup jak to było w Kolemczycach, ale przejazd krętą, wąską ulicą daje dużą przyjemności. Na końcu wsi spada się nagle ze skarpy nadbużańskiej w pola uprawne, poprzecinane starorzeczami Bugu zarośniętymi teraz łąkami i krzakami. O odpowiedniej porze roku murmurando owadów kładzie się dreszczem na kręgosłupie.
8. DOROHUSK
Dorohusk jest tą z okolicznych wsi, której niewątpliwie poszczęściło się w ostatnich latach. Jako miasteczko szlacheckie zawsze średnio prosperowało, bo zmuszone było do silnej konkuręcji z okolicznymi Dubienką i Świerżami. Dziś bliskość przejścia granicznego pozwala na prowadzenie w Dorohusku różnorakiej działalności – też takiej na granicy prawa. Mieszkańcom bardzo to odpowiada. Dopóki nie wybudowano mostu kolejowego łączącego nadwiślańskie twierdze z tymi na zachodniej Ukrainie był tu bród na Bugu. Dziś oczywiście nikt z niego nie korzysta, a most kolejowy, mimo że utrzymywany w ruchu, raczej dzieli niż łączy. To w Dorohusku 1 Armia Wojska Polskiego z generałem Andersem na czele przeszła przez Bug by dwa dni później ogłosić w Chełmie antydatowany dokument – manifest PKWN.
9. ŚWIERŻE
Tak jak poprzednia Dubienka, niegdyś Świerże były bardzo bogatą wsią. Miały port rzeczny i prawo do organizacji aż sześciu jarmarków w roku, co było rzadkością. Dziś, zwyczajowo, rynek został zamieniony na park, a założony w XIX wieku park przydworski przejmuje na powrót dzikość przyrody. Jest to charakterystyczne dla tych terenów i stanowi niewątpliwą atrakcję – nikomu, całe szczęście, nie przyszło jeszcze do głowy by za unijne, czy jakiekolwiek inne pieniądze wyasfaltować wiekowe alejki i powycinać bujnie krzewiącą się roślinność. Dzięki temu pozostałości altanek i zarośnięte stawy pojawiają się nagle w gęstwinie zieleni. Gdzieniegdzie stare okazy platanów czy innych specjalnie tu zasadzonych drzew świetnie dogadują się z bukami i jesionami. Niedawno postawione tabliczki informujące co tu niegdyś było, w zupełności wystarczają
10. HNISZÓW
Do Hniszowa wjeżdża się jak do wsi-widmo. Opuszczone chałupy i uporządkowane, choć widać, że od lat bez życia obejścia mija się na długości prawie kilometra. Jest to widok częsty na terenach zamieszkałych kiedyś przez ludność rusińską i ukraińską. Trochę tu jak w nieistniejących wsiach w Beskidach, choć tam nie tylko ludzie poznikali, ale i zabudowania., jednak odczucie bardzo podobne. Wieś właściwa przeniosła się w bok. Tam mieszkańcy pobudowali sobie murowane domy, zostawiając te drewniane, rodzinne na uliczce obok. Łącznikiem pomiędzy tymi dwoma światami – minionym, drewnianym, niechcianym, może i trochę wstydliwym, i tym, gdzie życie się toczy obecnie, jest ponad tysiącletni Dąb Bolko. Tak mówią o jego wieku mieszkańcy. Mówią też, że wypoczywał pod nim Bolesław Chrobry podczas swojej wyprawy na Ruś Kijowską w 1018 roku. Naukowcy, nic sobie nie robiąc z prawd ludowych, wyznaczyli wiek drzewa na około 700 lat. Nie zmienia to faktu, że jego rozłożysta i równomiernie obrośnięta gałęziami korona robi niezwykłe wrażenie.
11. SOBIBÓR
Nie da się nie wspomnieć o tej miejscowości przejeżdżaj od niej w tak niewielkiej odległości. Niegdyś nic nie znacząca mała wieś, dziś jej nazwa nierozerwanie kojarzy się z bestialstwem Drugiej Wojny Światowej. Dla wielu, głównie Żydów z Dystryktu Lubelskiego, wjechanie do Sobiboru, było przekroczeniem granicy między życiem, a śmiercią. Sobibór pochłonął około 180 000 istnień ludzkich.
12. ORCHÓWEK
Metropolia Orchów, z której ten wypączkował na początku XVI wieku została przydzielona w 1945 roku Białoruskiej SRR. W granicach Polski został osierocony Orchówek. Dziś, przyklejony do Włodawy, stanowi razem z nią jeden organizm miejski. Znajduje tu się stacja kolejowa „Włodawa”, z której pociągi kursują tylko w jednym kierunku – na zachód. Tak jest od 1939 gdy wysadzono most na Bugu. Gdy ktoś zdecyduje się na jazdę stąd pociągiem, będzie pokonywał tę samą drogę, którą jechali Żydzi z likwidowanego getta we Włodawie. Pociągi jeżdżą tu tylko latem.
13. RÓŻANKA
Do Różanki wjeżdża się przez osypująca się przy każdym podmuchu wiatru bramę starego folwarku. Kawałeczki cegieł leżą wszędzie dookoła, a nierówna linia murów sprawia wrażenie, jakbyśmy wjeżdżali do zrujnowanej i porzuconej fortecy. W środku Różanka robi jednak zupełnie inne wrażenie – uporządkowane uliczki, malutki ryneczek przemianowany na kwietnik, nad całą miejscowością góruje odnowiony i schludny neogotycki kościółek sprzed stu lat. Ostry spadek do Bugu, po którym można zejść albo zjechać po starym bruku tworzy jedną z granic, w której mieści się Różanka. Drugą są przestronne pola ciągnące się prawie po horyzont. Miasteczko przyklejone do rzeki nie rozpływa się o dziwo na pola. Przed wjazdem do wsi znajduje się kolejny zapomniany i zdziczały park, szczególnie urokliwy bo zwisający niemal ze skarpy w stronę Bugu. Warto go odwiedzić za nim, co pewne, trafi w ręce jakiegoś urzędnika, lub co gorsza prywatne, i zostanie i zostanie przeorany na modłę XXI wieku.
14. KODEŃ
A w Kodniu karnawał! Okres pielgrzymkowy tu się chyba nigdy nie kończy, są tylko terminy bardziej i mniej oblegane przez wiernych. Małe straganiki rozkładają się w parku w centrum miasta, który kiedyś był rzeczywistym rynkiem. Na te chwile estetyka dewocjonalno-pańskoskórkowa przywraca na powrót pierwotną funkcję placu targowego środkowi Kodnia. Problem w tym, że mimo że można zaspokoić swoje potrzeby estetyczne kupując plastykową maryjkę z wodą święconą, potrzeby duchowe zaspokoić można będzie idąc do sanktuarium, to problem stanowi zaspokojenie najzwyklejszego głodu. Cały jarmark wygląda przeuroczo w swojej przaśności, ale jedzenia jakie można by kupić na tradycyjnym targu, tutaj się nie znajdzie. Sytuacja zaczyna robić się poważna, gdy okazuje się, że ani w pobliskiej piekarni, ani w sklepach, koło południa nie można kupić już żadnego pieczywa – wszystko zostało wybrane przez tubylców, którzy nauczeni doświadczeniem stawiają się już o szóstej po bułki na śniadanie. Może jest tak specjalnie pomyślane, by potrzeby cielesne zastąpić strawą duchową?
Dzieje się tak, bo Kodeń jest najważniejszym katolickim sanktuarium wschodnich ziem Polski. Pielgrzymi z całego kraju przyjeżdżają tu, by pomodlić się przed obrazem Matki Boskiej, który trafił do tego kościoła w niezwykły sposób – podobno został wykradziony papieżowi Grzegorzowi I przez możnowładcę tych terenów, Mikołaja Sapiechę. Nie wiadomo, czy dzięki swojej odwadze do niekonwencjonalnych sposobów realizowania wiary dostał on przydomek „Pobożny” czy wpłynęły na to tez i inne czynniki, grunt, że Kodeń stał się sanktuarium bardzo popularnym wśród pielgrzymów.
Z powodu braku pieczywa w sklepach i właściwie jakichkolwiek innych miejsc, gdzie można by coś zjeść, zostaje tylko Dom Pielgrzyma, który całkowicie zmonopolizował kodeńskie karmienie. Stołówka pęka w szwach. Mimo, że jest wielka, przygotowana do obsłużenia chyba dziesięciu wygłodniałych autokarów pełnych wiernych z Lichenia, ludzie z talerzami pełnymi pierogów wylewają się na pobliski plac budowy. Bo Dom Pielgrzyma w Kodniu cały czas się rozrasta. Widać nonszalancja z jaką Mikołaj Sapieha wykradł obraz papieżowi przypadła wiernym do gustu i gotowi są stać po ten rarytas wschodniej kuchni prawie godzinę. Jak się uda wyszarpać od pracujących tu chwilowo dziewczyn, opłaconą wcześniej porcję (nie wszyscy mają to szczęście – czasami trzeba się zadowolić pierogami z soczewicą, mimo że zamawiało się ruskie, albo wręcz żądać zwrotu pieniędzy, bo zamówienie, nieszczęśliwie, diabeł ogonem przykrył), no więc, gdy się już dostanie swoje pierogi, o które walkę warto stoczyć, bo takie przeżycie zwiększa ilość punktów hardości na każdym wyjeździe, na talerzu ujrzymy prawdziwe centrum wschódu Polski – połączenie północnego, litewskiego, kresowego wschodu, ze wschodem południowym, ukraińskim, wołyńsko-podolskim. Bo jak na Litwie, podaje się pierogi na ogół ze śmietaną, na ukrainie zaś ze skwarkami, w Kodniu, tuż przy sanktuarium cudownego obrazu Matki Boskiej Kodeńskiej serwowane są pierogi z prawdziwie szlacheckim rozmachem – ze śmietaną, ale i ze skwarkami.
15. KOSTOMŁOTY
Kostomłoty to zupełnie inny świat. Wydaje się że świat wygnania samotności i inności. Przy rozmachu Kodnia, tu odnajduje się duchowość w miniaturze. Wśród pięciusetosobowej społeczności znajduje się wyjątkowa cerkiew neounicka – jedyna obecnie taka parafia na świecie, monastyr prawosławny i zgromadzenie sióstr katolickich. Wszystko w małej wioseczce i wszystko malutkie. Nawet najważniejsze sanktuarium neounickie jest małe.
Napotkana babuszka mówi, że ona to nie chodzi ani do cerkwi ani do kościoła unickiego. Woli jeździć do Kodnia z sąsiadkami, gdy któryś syn je zawiezie. Rowerem jest to niecałe pół godziny, mówi że kiedyś jeździła ale to było kiedyś. Albo może coś innego powiedziała, czego do końca nie zrozumiałem. Bardzo mocno zaciągała po ukraińsku.
Autor wyprawy: Łukasz Hrynkiewicz