Jak wyruszyć na mikrowyprawę?

„Książki na drogę" to portal dla specyficznego rodzaju moli książkowych - tych, co lubią latać nie tylko w swoich mieszkaniach. Jednak czasami mamy problem, żeby wyjść z domu, i znajdujemy ku temu tysiące wymówek. Łukasz Długowski, autor książki „Mikrowyprawy w wielkim mieście" wyciąga nas z fotela i pokazuje również „jak to się robi” na przykładzie swojej wyprawy nad Bug.

Trzy wymówki żeby nie wyjść z domu, czyli jak zorganizować sobie mikrowyprawę:

1. Nie mam pieniędzy

Ludzie na słowo podróże wyobrażają sobie lot na drugi koniec świata, dżunglę i dzikie zwierzęta. Ale jak często przeciętnego Polaka stać na taki wyjazd? W bardzo optymistycznej wersji raz na rok, dwa, w zawyżonej – raz na pięć lat, w realistycznej – nigdy. Można przez całe życie sfrustrowanym przeglądać Instagrama znajomych i social sław, albo można przeżyć przygodę pod domem. W lokalnym lesie, na łące, bagnie. W książce„Mikrowyprawy w wielkim mieście” podaję mnóstwo przykładów takich mikrowypraw, które nie kosztują nic, albo tyle, co bilet na autobus.

2. Nie mam czasu

Robimy więcej niż kiedyś, czytamy więcej, w końcu pracujemy więcej niż kiedyś. To osobna kwestia czy to wszystko ma sens, zajmę się tylko odpowiedzią na pytanie: Czy to odbiera nam cały czas? Zakładając nawet, że pracujesz 16 godzin dziennie, nadal zostaje ci osiem na sen. A co gdyby choć jedną noc w roku spędzić w terenie? I zamiast budzić się, tak jak przez 365 dni w roku, z białym sufitem nad głową, wstać z widokiem na morze, jezioro lub las?

3. Nie wiem gdzie

Ludzie często mnie pytają: Jak znalazłeś tę miejscówkę? Najbardziej lubię sposób na Clinta Eastwooda. W „Co się wydarzyło w Madison County?” opowiada on Meryl Streep, jak jechał pociągiem przez Włochy, patrzył przez okno i tak mu się spodobał krajobraz, że zatrzymał pociąg, wysiadł i poszedł przed siebie. Mniej romantyczny sposób to Google Maps: siedzę przed komputerem i wyszukuje pod miastem miejsca oddalone od ludzi i potencjalnie atrakcyjne przyrodniczo. I trzeci, klasyczny sposób to papierowe mapy. Na nich jest wszystko, a do tego mają tę zaletę, że odciągają od komputera, który wciąga jak bagno.

Mikrowyprawa nad Bug

Przez kilka lat nie wiedziałem, że mam go pod nosem. Że nawet jeśli nie zdaję sobie sprawy z jego istnienia, to on i tak wpływa na pogodę w Warszawie. Potrafi zatrzymać deszcz albo wręcz przeciwnie -naciskać na chmury tak, żeby poszły na nas i żeby wylało się wszystko na miasto. Wyobrażałem sobie, że to tak jak z Niemnem: niemal mityczny, leży gdzieś daleko na wschodzie, może nawet już na Białorusi, może on tak naprawdę nie jest nasz?

Aż pewnego razu szlag mnie trafił. Trafia mnie cyklicznie, co miesiąc-dwa, i wtedy szybko muszę wyjechać z miasta. Nie daję rady z ludźmi, z hałasem, nie mogę już wytrzymać bez przyrody i ciszy. Jedynym miejscem, które nadawało się na wyjazd pod miasto, była mała wieś pomiędzy Wyszkowem a Serockiem. W małej drewnianej chatce była agroturystyka.

Tuż za płotem był Bug. Ten mityczny, dziki i niebezpieczny Bug (kogokolwiek zapytasz o Bug, pierwsze co powie: „Wiry! Zabójcze wiry!”. Przez sześć lat nie widziałem żadnego.). Godzinę jazdy od Warszawy byłem nad rzeką, która w mojej głowie wiła się co najmniej do wschodniej granicy kraju. A on rozlewała się tuż pod stolicą, ba!, tuż pod moją drewnianą chatką. To w połączonym z Narwią Bugu zrobiono zalew Zegrzyński, w którym latem kąpali się warszawiacy. W tej rzece, o istnieniu której nie wiedzieli nic.

Do dzisiaj, kiedy mówię ludziom, że Bug płynie pod miastem, robią wielkie oczy. A na północny wschód od Warszawy mamy jeden z najpiękniejszych odcinków tej rzeki – Dolinę dolnego Bugu. Najbardziej dostępną dziką przyrodę. Nieułożoną, nieuregulowaną, pełną starorzeczy, wysepek, bagnisk i tarasów zalewowych.

 

Pierwszego łosia spotkałem, gdy próbował przebiec krajówkę. Drugiego nad rzeką – łoszaka z mamą, skubały trawę na łąkach. Czaple białe, gatunek ściśle chroniony w Polsce, widzę z okien agroturystyki. Zmieniają się w kadrze z czaplami siwymi, żurawiami, bocianem czarnym i drapieżnikami (których jeszcze nie rozróżniam, więc nie napiszę jakimi). Pierwsze tropy wilka znalazłem rok temu, kiedy na kilka dni zamieszkałem na wyspie na Bugu. Trafiłem na nie podczas porannego obchodu wyspy, na krótko przed tym, zanim z bagniska wybiegło na mnie stado dzików.

Żeby zobaczyć bobry, albo muszę wstać z fotela i sięgnąć po lornetkę albo podpłynąć bliżej canoe pod żeremie. Czasami, gdy spaceruję wzdłuż rzeki, równolegle do mnie płynie bóbr. Jakbym psa wyprowadzał na spacer. Przez długi czas po prostu się nimi zachwycałem, ale na wyspie zacząłem o nich czytać w „Kampinoskich bobrach” Piotra Topińskiego. I wydaje mi się, że im mniej ludzie o nich wiedzą, tym bardziej ich nienawidzą. Pan Marek, rybak z sąsiedniej wioski, dostał już ksywkę „hejter bobrów”. Powybijałby wszystkie do nogi. Facet kocha rzekę, naprawdę, za każdym razem kiedy wypływa na nią łodzią, zbiera śmieci, martwi się o poziom wody, zanieczyszczenie. Ale Bug traktuje jak rolnik swoje ziemie: czysto użytkowo. To, co przeszkadza w połowach ryb, jest zbędne. Trzeba to usunąć. Dlatego bobry są dla niego szkodnikami. Co jednak nie przeszkadza nam stać razem na brzegu rzeki i się nią zachwycać, popijając wino głogowe, które pan Marek sam pędzi.

Kiedy idę te trzy kilometry dzielące wieś pana Marka i wieś z moją agro, często zachodzę na cmentarz.

Groby jak groby, wszyscy martwi. Ale jeden, z 1944 roku, zwrócił moją uwagę. Pięciu ludzi z partyzantki, czterech chłopaków i kobieta, szczyle w okolicy dwudziestki. Przyglądam się ich zdjęciom na medalionach i zastanawiam, kim byli, jak żyli, co by dzisiaj robili, gdyby nie zginęli tak młodo? Zacząłem pytać o nich we wsi ale nikt nie potrafił powiedzieć nic pewnego.

Ale po tym pytaniu posypały się kolejne: dlaczego we wsi nie ma żadnych starych domów? (Niemcy spalili). Czy nie boicie się, że zaleje was Bug? (Wioskę hejtera zalało w latach 80., ostało się kilka domów, u mnie Bug podchodzi do połowy działki, dom jest bezpieczny). Jakie macie tradycje? Co jecie? Skąd jesteście?

I tak zacząłem czytać o Kurpiach Białych, o Puszczy Białej (nic z niej nie zostało), o Bugu. Najpierw albumy, opracowania naukowe Marii Żywirskiej „Puszcza Biała – jej dzieje i kultura”, a potem relację Zygmunta Glogera „Dolinami rzek: opis podróży wzdłuż Niemna, Wisły, Bugu i Biebrzy”. I tak okazało się, że podwarszawskim Bugiem, na którym przez cały rok w sumie tylko ja pływam na żółtym canoe, kiedyś pływała tratwa za tratwą. Transportowały drewno, skóry i miód aż do Gdańska. Im więcej nad tą rzeką bywałem, tym więcej widziałem. Różnice na tafli wody, tropy na ziemi, cykle w przyrodzie. Tak jakbym na nowo uczył się czytać, tylko że w zupełnie nowym, nieznanym mi języku.

I w końcu się zakochałem. W ostatniej dzikiej rzece Polski. Jestem nad nią częściej niż w górach czy nad morzem. I za każdym razem odkrywam w niej coś nowego, fascynującego.

 

Łukasz Długowski

W Chile byłem rybakiem, w Patagonii o mało nie zostałem gaucho (kowbojem), w Finlandii włóczyłem się po mokradłach dalekiej Laponii i zbierałem maliny nordyckie. Jestem genetycznie uzależniony od miejsc niepopularnych i położonych poza szlakami. Wydałem książkę „Mikrowyprawy w wielkim mieście”. O mikrowyprawach pisałem w „Gazecie Wyborczej”, obecnie publikuję felietony w magazynie „Poznaj świat”, prowadzę program w Dzień Dobry TVN oraz Travel Channel „Mikrowyprawy z Łukaszem Długowskim”.